Przy odsłuchu Jolidy zauważyłem dziwne trzaski generowane przez CD Musicala – podczas gdy otwieramy szufladę oraz gdy nie ma w środku płyty to zanim odtwarzacz się namyśli i wypluje „no disc” to słychać dość wyraźne szumy. Coż. A jeden klocek to 5k drugi ponad 7k?
Dźwięk tej Jolidy w dużej mierze zbliża się do ideału, mojego oczywiście. Czyli muzykalność przede wszystkim, miękka i ciepła średnica nasycona szczegółami, dobry fundament basowy, aksamitna i wygładzona góra, bez ostrości. Przedstawię po kolei moje wrażenia według wrzuconego softu.
Pink Floyd – Wish you were here. Zabrzmiało cudownie. Zresztą chyba w takim repertuarze Jolida czuje się najlepiej. Rock bez ciężkich gitar. Zapewne również jazz i wokale z orkiestrami może być gorzej ale nie wiem – nie słucham klasyki. Średnica gęsta że można kroić, miękka i plastyczna, przy czym nie ma mowy o zlepianiu się poszczególnych dźwięków. Poszczególne faktury są prowadzone wzorcowo, masa szczegółów, nic się nie gubi. Bardzo dużo się dzieje, nasycenie pod względem barw i poszczególnych wybrzmieć jest wzorcowe. Słychać emocje a ponadto wzmacniacz nadaję wagę także drobiazgom w tle, które gdzieś dotychczas umykały. Generalnie pod względem szeroko rozumianej muzykalności to wynalazki typu Primare21 i wzmak MF 3,5 mogą się schować, mimo że ten ostatni pod tym względem jest bardzo dobry. Jednak co lampka to lampka. Góra jest bardzo aksamitna i przyjazna. To jedyne urządzenie, które słuchałem do tej pory, przedstawiające wstęp do drugiej części „Shine on” bez wiercenia sopranami w uchu, a przy tym nie mamy wrażenia że góra jest wycofana lub że czegoś tam brakuje. Bas stanowi dość potężny fundament, czasem z kontrolą jest gorzej ale nie przy Floydach. Dynamika jest na poziomie satysfakcjonującym, chociaż niektórym z pewnością może jej brakować.
Oysterhead – Grand Pecking Order. Tutaj usłyszałem ciszę i zobaczyłem ciemne tło. Właśnie tak są prezentowane dźwięki na tej płycie. Mnóstwo szczegółów i drobiazgów podanych w kulturalny sposób. To jest trio ale pan Trey Anastasio nagrał swoją gitarę kilka razy i Jolida wspaniale pokazuje ile tak naprawdę w tej muzyce słychać. Ale. Przychodzi czas na trzeci kawałek gdzie dość nisko plumka sobie rytmicznie bas i tak sobie plumka że wzmak niestety się gubi i tym sposobem w pewnym momencie nie słychać werbla. Wrażenie jest niesamowicie, jakby pod względem rytmiki piosenka miała zaraz runąć. Poza tym sam miód.
Dream Theater – Awake. Biorę tą podle zrealizowaną płytę aby sprawdzić czy sprzęt jest surowym sędzią. Jolida nie jest. Wstęp na perkusji zagrany bardzo dobrze, plastyczna stopa, jest OK. Gitarze brakuje ciut potęgi i pazura ale da się żyć. Jednak dla hardcorowców będzie za mało. Awake – płyta epatująca płaskim i suchym dźwiękiem, nabiera życia i barw. Niegodne soprany są nadal syczące ale jakby mniej i da się tego wreszcie jakoś tam słuchać. I wreszcie możemy się dowiedzieć że w tym zespole jest również klawiszowiec który poza oczywistymi i zawsze słyszalnymi momentami, lubi dodać swoje trzy grosze będąc na dalszych planach.
Generalne uwagi niezależnie od softu:
1. Zniekształcenia, słyszalne po godzinie 10-tej i ostry przełom średnica/góra przy płaskim ogólnie dźwięku. Prywatki nie nagłośnimy, jednak do domowego odsłuchu, gdzie żona i dzieci ten poziom głośności wystarczy.
2. Znakomita gra przy cichym odsłuchu, gdzie tranzystory grają zupełnie płasko, tutaj nasycenie barwami jest rewelacyjne.
3. Kontrola basu przy niskich składowych może się nie spisać.
Jednak dla mnie jest to jeden z lepszych wzmaków na rynku, ale to kwestia gustu. Odsłuch absolutnie niezbędny. I myślę aby nie zrażać się do lamp, pod pewnymi względami są niedoścignione, i pofatygować się na odsłuch a nie polegać na słowie czytanym. A jak się nie spodoba to sprawdzić jeszcze jakąś hybrydkę :)